O braciach, którzy budowali wieże Kościoła Mariackiego
Wyprawę warto zacząć od
zwiedzenia Kościoła Mariackiego. Najlepszym punktem wypadowym będą zlokalizowane w
pobliżu hotele w Krakowie, np. Hotel Mercure Kraków Stare Miasto lub Hotel Novotel Kraków Centrum. Istnieje pewna ciekawa legenda dotycząca wież Kościoła Mariackiego. Według niej
do ich budowy zatrudniono dwóch braci. Starszemu zlecono wzniesienie wieży południowej, natomiast
młodszemu północnej. Na początku obydwie wieże wznoszone były w tym samym
tempie, jednak ta budowana przez starszego brata szybko przerosła drugą.
Zawistny młodszy brat nie chciał dopuścić do tego, by jego starszego brata
uznano za lepszego budowniczego, więc postanowił go zamordować. Gdy to uczynił,
szybko dokończył własną wieżę, a drugą kazał nakryć kopułą. Z czasem zaczęły go
jednak dręczyć wyrzuty sumienia. W dniu poświęcenia świątyni stanął w oknie
swojej wieży i, trzymając w ręku nóż, którym wcześniej zamordował brata, wyznał swoje winy. Następnie popełnił
samobójstwo, skacząc z wieży. Nóż został powieszony w bramie Sukiennic,
gdzie wisi do dziś. Inna wersja legendy głosi, że gdy młodszy brat zabił
starszego, tajemne siły dokończyły budowę wieży zamordowanego, a zbrodniarz
spadł z rusztowania i zginął na miejscu.
O gołębiach na Rynku Głównym
Legenda o zaczarowanych
krakowskich gołębiach sięga czasów, w których ziemiami krakowskimi rządził książę
Henryk IV Prawy. Był to mężczyzna z wielkimi ambicjami, a przy tym żądny
władzy, toteż marzył tylko o tym, by zostać koronowanym na króla. Wiedział jednak, że nie będzie to możliwe bez poparcia Stolicy
Apostolskiej. Przychylność papieża można było zdobyć, oferując odpowiednio duże
datki, jednak Henryk – mimo tego, że był człowiekiem zamożnym – nie miał tyle
złota, żeby zaimponować głowie kościoła. Z pomocą przyszła mu podkrakowska
wiedźma, która zamieniła dworzan Henryka w gołębie i
nakazała im lecieć na wieżę Kościoła
Mariackiego. Zaczarowane ptaki zaczęły
dziobać mury świątyni, a kamienne okruchy spadały na ziemię, gdzie zamieniały
się w złote monety. Henryk napełnił nimi trzy wozy, po czym za namową wiedźmy
ruszył do Rzymu starać się o koronę. Droga była jednak długa i męcząca, a
książę lubił wystawne życie, toteż jego zapasy złota szybko stopniały, a on sam
nigdy nie powrócił do Krakowa. Dworzanie w ciele gołębi do dziś czekają na Rynku na
swojego pana, licząc na to, że powróci, a one odzyskają ludzką postać.
O klasztornym dzwonie topielców
Legenda głosi, że wiele lat temu obok klasztoru na krakowskim Zwierzyńcu przebiegał popularny szlak
handlowy. Część towarów kupieckich transportowano wówczas na promach. Jeden z nich, wybudowany
przez siostry zakonne, cumował w pobliżu klasztoru i przewoził podróżnych na
drugi brzeg. Pewnej nocy nad Krakowem zebrała się ogromna wichura – zerwała ona
cumy promu, który został porwany przez
rwącą rzekę. Zanim siostry zdążyły kogokolwiek o tym powiadomić,
uciekający w popłochu przed Tatarami kupcy, chcąc schronić się na pokładzie
promu, wskoczyli na swoich rumakach prosto do wody. Nie wiedzieli, że na rzece
nie cumuje już prom… Ocalał tylko jeden z nich. Kupiec pragnął podziękować Bogu
za ocalenie, dlatego ufundował klasztorowi
piękny dzwon. Niestety, pomimo trzykrotnego odlewu za każdym razem pojawiało się na nim pęknięcie, ale uznano, że zawiśnie na miejscu
mimo skazy. Miał on dzwonić każdego wieczora, wzywając siostry do modlitwy za
kupców. To właśnie dzwon topielców.
– Według opowieści Tatarzy zerwali go i utopili w Wiśle. Podobno od tej pory w Noc Świętojańską wody
rzeki się rozstępują, a na powierzchnię wypływa dzwon i znika tuż po wybiciu
północy – dopowiada pracownik sieci Accor.
O Panu Twardowskim i jego pracowni
W historii Krakowa nie brak
opowieści, w których rzeczywistość przeplata się z magią. Bohaterem jednej z nich jest Pan
Twardowski. Krakowska legenda głosi, że zaprzedał on duszę diabłu, aby posiąść ogromną wiedzę i
czarnoksięskie umiejętności. Sprytny szlachcic nie zamierzał jednak dotrzymać
postanowień cyrografu – dodał zapisek, zgodnie z którym diabeł mógł przyjść po niego tylko wtedy, gdy ten znajdzie się w Rzymie. Mimo że
Twardowski nigdy się do tego miasta nie wybrał, bies jednak upomniał się po
swoje, gdy szlachcic bawił się w karczmie
o nazwie Rzym. Diabeł nie wyszedł z tego spotkania zwycięsko – Twardowski
wygrał pojedynek i podobno ukrywa się na księżycu. Co ciekawe, legenda ta ma
swoje źródło w rzeczywistości, ponieważ w
Krakowie naprawdę mieszkał szlachcic Twardowski. Otaczał się on
czarnoksiężnikami, aby nawiązać kontakt ze swoją zmarłą żoną. Według niektórych źródeł miał swoją pracownię w
Jaskini Twardowskiego obok Pychowic. W rzeczywistości mieściła się ona
jednak w skałkach Krzemionek Podgórskich na Podgórzu. Jaskinia, która zawierała ślady prac
alchemicznych, została odkryta i niestety zniszczona pod koniec XIX wieku w
czasie budowy kościoła św. Józefa.